11:00. Dziś dane nam było pospać dłużej niż przez
ostatnie kilka dni. W końcu zasłużyliśmy na to dobrym wynikiem w konkursie.
Wyspani i gotowi do pracy Marcin z Bartkiem szykują skrzynię do spakowania.
Czynność wydająca się z pozoru mało wymagająca, zabija ćwieka naszym kolegom.
Nie pamiętając pierwotnego ułożenia wszystkich klamotów, próbują umieścić całą
zawartość optymalizując ułożenie skrzynek i części samolotów jak tylko się da. W
międzyczasie Adam i Maciej nadrabiają zaległości związane ze stroną internetową.
Po bitych 2 godzinach pracy wypakowana po brzegi skrzynia zostaje zamknięta i
umieszczona w aucie. Ostatni obowiązek związany z zawodami wypełniony, także
cały team może wreszcie udać się na upragnione śniadanie do Golden Corral.
14:30. Po wprowadzeniu obfitego śniadanio-obiadu do układu pokarmowego jedziemy
do lokalnego oddziału DHL nadać naszą 110 kilogramową paczuszkę do Polski.
Przybywamy na teren lotniska i podjeżdżamy pod terminal jednej z hal, w której
przeładowywana jest drobnica. Wjeżdżamy Dogde’em przez bramę do środka sortowni.
Otwieramy bagażnik i widzimy jadącego w naszym kierunku wózkiem widłowym
pracownika magazynu. Początkowo chcemy sami wytaszczyć skrzynię z auta, ale
magazynier oferuje swoją pomoc. Z milimetrową dokładnością wpasowuje się w wąską
szczelinę pomiędzy drewnianą płytą dna skrzyni a delikatnym tworzywem podłogi
bagażnika. Z zegarmistrzowską precyzją manewruje skrzynią na widłach, aby za
chwilę bez trudu wydostać paczkę z wnętrza naszego vana. Sprawdzamy z
niedowierzaniem próg auta w poszukiwaniu zadrapań, ale nie ma nawet ryski –
uznanie dla umiejętności pracownika DHL. Szkoda, że Wojtkowi tak samo sprawnie
nie idzie wypełnienie listów przewozowych. Po 15 minutach wypisywania formularza
dowiaduje się od pracownika biura, że wypełnił kolumny na odwrót. Frustracja
Wojtasa sprawia, że obrywa się każdemu po kolei. Po wyrzuceniu z siebie porcji
złych emocji, Wojtek kieruje złość w długopis i energicznie (ale tym razem
poprawnie) kończy rozpisywać wszystkie papiery.
Około 16:00 wychodzimy z DHL’a. Paczkę uznajemy za nadaną. Czas teraz na
zaplanowany wypad do lokalnego muzeum lotnictwa, a potem mały tour po sklepach.
Docieramy pod główną bramę muzeum. Widniejąca na stalowych poprzeczkach tablica
oznajmia nam niestety, że dziś przybytek jest zamknięty. No tak, w końcu mamy
poniedziałek – kiwamy głowami. Mogliśmy to przewidzieć. Ale nic to. Za cel
obieramy teraz sieć sklepów Marshall’s, znanych z drastycznych obniżek cen
markowej odzieży. Już wizyta w pierwszym sklepie mocno uszczupla budżet każdego
z nas. Wejście do drugiego Marshalls’a kilkanaście kilometrów dalej kończy się
upakowaniem bagażników kolejnymi ciężkimi siatami. Do trzeciego jedziemy już
tylko żeby popatrzeć obiegając sobie zaciśnięcie pasa. Niestety. Wychodzi jak
zwykle. Szalone przeceny i niepowtarzalne okazje biorą górę. Po odejściu od
kasy, przeliczamy chyba już głównie drobniaki w portfelu. Sumaryczny majątek
większości z nas nie przekracza już chyba nominału z portretem Benjamina
Franklina.
Przed 23:00 jesteśmy z powrotem w motelu. Kładziemy się posłusznie spać – jutro
pobudka o 3:15.