15.03.2011 – wtorek
Z samego
rana wypoczęci i przepełnieni energią spotykamy się w głównej hali portu
lotniczego Ławica, by tam rozpocząć naszą długą i wyczerpującą podróż. Na
ostatnią chwilę dotarł spóźniony pilot destruktor, zamieszkujący najbliższe
okolice Poznańskiego lotniska. W okolicach godziny 11:00 nasz samolot odrywa
koła z betonowego pasa, by znów zetknąć się z nim na przystanku Frankfurt
International.
Po krótkim
locie niezwłocznie udaliśmy się w kierunku wyjścia z samolotu – opóźnienie
wylotu z Ławicy skróciło nasz czas na przesiadkę między samolotami
Frankfurt-Denver do 45 minut, które na tak dużym lotnisku jak Frankfurt mogło
nam znacznie zwiększyć poziom adrenaliny we krwi. Jednakże ku naszemu
zdziwieniu, po wyjściu z samolotu naszym oczom ukazała się mała tabliczka z
napisem „Denver, Philadelphia”, trzymana przez małego przewodnika pochodzącego z krainy
zupek Vifon. Przepełnieni dumą, potraktowani jak VIP’y, zostaliśmy błyskawicznie
przetransportowani specjalnym autobusem pod samego Airbusa A-340, w którym
ściśnięci i upakowani jak sardynki w puszce spędziliśmy ponad 10 godzin. Tato
Bartek cytował nam co chwilę coraz to ciekawsze fragmenty lektury Wojciecha
Cejrowskiego, a Wojtek zabrał się w końcu za prezentację Predatora.
Równie ochoczo jak w zeszłym
roku, w terminalu bagażowym przywitał nas wesoły Beagl’e tropiący towary
zakazane w naszych plecakach i walizkach. Bardzo lubimy wszelkie kontrole na
lotniskach, dlatego w tym roku TakO zabierając kanapki z chickenem zadbał o to,
aby żadna nas nie ominęła. Następnie przyszła pora czterogodzinnego oczekiwania
na samolot do Dallas. Smothies, Mc Donald, pizza wypełniły nasz wolny czas.
Pojawiły
się również pierwsze suweniry, którymi Bartek, Wojtek oraz Kubuś zostali
obdarowani przez resztę ekipy.
Ostatni lot
odbyliśmy w niezwykle komfortowych warunkach. Standard Economy Plus lini
United pozwolił odsapnąć nieco naszym nogom, które kurczyliśmy przez ostatnie
kilkanaście godzin.
Przy
podchodzeniu do lądowania po raz kolejny zrobił na nas wrażenie ogrom
teksańskiej aglomeracji. Widok miasta nocą, rozciągający się po horyzont
sprawił, że Wojtek i Kuba przykleili się do okien próbując nieudolnie uwiecznić go przy
pomocy aparatu .
Cel podróży został osiągnięty o
godzinie 23.30 czasu lokalnego. Niestety na miejscu okazuje się, że nie
wszystkie bagaże dotarły z nami do punktu przeznaczenia…
Szybka konsultacja z
pracownikiem terminalu bagażowego i okazuje się, że ktoś w Denver nie zauważył i
koniec końców nie załadował do naszego samolotu wielkiej pomarańczowej walizki
Bartka.
Przywitani na lotnisku przez ekipę z Dęblina robimy rekonesans wśród wszystkich otwartych
jeszcze wypożyczalni samochodów. Na kocie oczy Wojtasa przyznano nam całkiem
pokaźny discount, który pozwoli nam trochę podratować nasz dziurawy budżet.
Zapakowaliśmy się do nowiutkiego, amerykańskiego mamuśko-wozu – Dodge’a Grand
Voyager’a. Początkowo mieliśmy wspólnie z Dęblinem wyruszyć w kierunku motelu Baymont,
jednak nasi przyjaciele ze wschodniej Polski jakby zapadli się pod ziemię… Jak
się później okazało zostali oni zatrzymani i niemal aresztowani za oczekiwanie
na nas w samochodzie w nieodpowiednim miejscu.