21.03.2011 – poniedziałek
Dzisiejszy dzień jakoś nie chce się rozpocząć. Jesteśmy po weekendzie mocno zmęczeni i
ciężko nam zwlec się z łóżek. Niektórzy przełamują się i udają na motelowe
śniadanie, które kończy się o godzinie 9:00. Plan na dzisiaj obejmuje spakowanie
i nadanie skrzyni, wysłanie Radka samolotem do domu i poinformowanie kogo trzeba
o wynikach zawodów.
Maciej z Radkiem zajmują się pracą umysłową – siadają ze swoimi laptokami i wytrwale
stukają w klawisze klawiatury.
Reszta bierze na swoje barki pracę fizyczną. Żeby zaoszczędzić nieco Politechnicznych
pieniędzy chłopaki postanawiają zmniejszyć skrzynię – w końcu nasze samoloty
zajmują już nieco mniej miejsca, a firmy przewozowe naliczają opłaty za wymiary
zewnętrzne paczki. Piłują, wiercą i wkręcają produkując kilogramy wiórów.
Około południa odwiedza nas Jacek Tryczyński, żeby zabrać Radka na lotnisko.
Rozmawiamy chwilę i żegnamy się z Radkiem.
Gdy paczka w końcu jest gotowa i zapakowana, Bartek, Wuja i Wojtas jadą do DHL, żeby się
jej pozbyć.
Po południu jedziemy oddać przedstawicielom polonii pożyczoną wczoraj wyrzynarkę.
Nadchodzi czas na jedzenie. Golden Corall, choć oferuje zróżnicowane menu to trochę zdążył
się nam przejeść. Szukamy czegoś innego. W końcu lądujemy w barze Hooters i
napychamy się prawdziwie amerykańskimi, ociekającymi tłuszczem hamburgerami,
których nie da się zmieścić do paszczy. W czasie jedzenia obsługa proponuje nam
turniej wirtualnej gry w kosza, przy pomocy którejś z modnych ostatnio konsoli
do gier wyczuwających ruchy dłoni. Ponieważ za zwycięstwo oferowane są jakieś
ciekawe fanty zgadzamy się i wpisujemy na listę. W końcu nadchodzi nasza kolej –
słyszymy jak pani woła do siebie Wudżę i kolegów. Gramy w rzucanie piłek do
kosza machając jakimś pilotem. Idea uprawiania takiego sportu przed
telewizorem raczej nas nie porywa. Wśród naszej załogi najlepiej rzuca Maciej,
choć jego ruchy wyglądają na najbardziej nieskoordynowane i przypadkowe.
Niestety, na szczeblu międzynarodowym nie wygrywamy tej konkurencji, ale
pocieszamy się, że przynajmniej jesteśmy najlepsi wśród Europejczyków. Na koniec
ulegamy namowom kelnerek i pozwalamy im zrobić sobie z nami pamiątkowe zdjęcie.
Zadowoleni z jedzenia, ciekawego wystroju i cen zbliżonych do Coralla wspólnie stwierdzamy,
że warto by było odwiedzić jeszcze jakiegoś innego Hootersa. Może jutro.
Po powrocie do motelu bawimy się i żegnamy z Dęblinem – w końcu jutro rano wyjeżdżają.