19 kwietnia 2008r. Dzisiejsza relacja powstaje na bieżąco, w trakcie trwania zawodów, proszę zatem wybaczyć literówki, powtórzenia, błędy stylistyczne i gramatyczne. Dziś po raz pierwszy od przyjazdu do USA powitał nas deszcz. Padało w nocy, nad ranem przestało. Wstaliśmy wcześnie, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy do Cobb County Radio Control Modeler’s Club. Zajęliśmy stół modelarski, rozłożyliśmy modele i zaczęliśmy przygotowywać je do lotu. Tomka licencja oraz nadajnik trafiły do organizatorów (tyle aparatur w jednym miejscu – trzeba nad tym panować aby nie dochodziło do zakłóceń w sterowaniu).
O 7:30 rozpoczął się briefing pilotów. Omówiono procedury lotne, rejon lotów. Pilot ma w ręku pocisk, a kilka metrów od pasa kłębi się tłum. Z tego powodu względy bezpieczeństwa są bardzo ważne. Wyznaczony przez organizatorów Air Boss stoi podczas lotu nad pilotem i w razie pojawienia się sytuacji grożącej uderzeniem modelu w tłum ma prawo zmusić pilota do zniszczenia modelu poprzez skierowanie go pionowo ku ziemi. Do startu przewidziany jest dystans 200 ft, do lądowania 400 ft. W czasie briefingu Bartek z Marcinem przygotowywali model do startu zabudowując na nim obciążenie. Wystąpiły drobne komplikacje, które jednak szybko rozwiązano posługując się zapasowymi częściami z drugiego modelu. Tu kłania się standaryzacja, która ma w tym względzie duże znaczenie. Niemniej przydały się narzędzia, w tym także i pilnik pożyczony od ekipy Politechniki Warszawskiej. Nasze stanowisko było z daleka rozpoznawalne dzięki dużej fladze sponsora – firmy PLL Lot. O 8:30 rozpoczęły się starty klasy mikro. Kilka modeli wykonało poprawne loty, jednak większość bądź to zjeżdżała z pasa podczas rozbiegu, bądź po udany locie rozbijała się kapotując podczas lądowania. Deszczowa pogoda i ciągle kapiący deszcz nie nastrajały optymistycznie, jednak dzięki temu temperatura powietrza była ciągle umiarkowana. Tymczasem rozpoczęły się starty klasy Regular. Pierwszy model startuje prawidłowo, wykonuje poprawny lot, jednak w czwartym zakręcie przechodzi do nurkowania i uderzając w ziemię rozsypuje się na drzazgi. Od tego momentu leżące przy progu pas szczątki przypominają o niebezpieczeństwach czyhających na modele. Kolejne starty są już bardziej udane. Każdy lot obserwowany jest przez tłum gapiów i zawodników. Niektóre modele po nieudanym podejściu przechodzą na drugi krąg. Niewielka prędkość podejścia okazuje się być na tym lotnisku bardzo przydatna – nie ma miejsca na długą prostą. Jeden ze statków traci podczas lotu jedno z kółek podwozia. Zdarza się też efektowna katastrofa. Model tuż po starcie przechodzi na strome wznoszenie i w niemal pionowej pozycji wali się na skrzydło i rozbija obok pasa. Nasza ekipa przystępuje tymczasem do tankowania paliwa. Po zatankowaniu Marcin z Bartkiem wynoszą model na pas, aparaturę dzierży w ręku Tomek. Pełna moc. Jest godzina 9:00 GMT -5. Historyczny moment. Pierwszy model Politechniki Poznańskiej w zawodach SAE rozpoczyna rozbieg. Nabieranie prędkości jest dość powolne, jednak po 30-40 metrach odrywa się od ziemi. Ale od razu widać, że silnik nie ma tej mocy, co podczas oblotów. Coś jest nie tak, może paliwo dostarczone przez organizatorów jest gorszej jakości niż to, które używaliśmy w Polsce? Niemniej model wznosi się lecąc po prostej. Wtem gdy zbliża się do końca pasa, będąc na wysokości 5-6 metrów nagle przychodzi chyba silny podmuch – inaczej tego nie jesteśmy sobie w stanie wytłumaczyć, refleksje przyjdą po obejrzeniu powtórki video – w każdym bądź razie model gwałtownie przechyla się w lewo wzdłuż osi podłużnej, niemal o 70° – na pewno nie z winy pilota, wszystko wskazuje na podmuch wiatru. Tomek reaguje błyskawicznie i prawidłowo doprowadzając do lotu poziomego. Jednak na kontynuowanie lotu jest już za późno – linia drzew zbliża się, a model jest zbyt nisko dla wykonania zakrętu. Tomek wybiera jedynie słuszne rozwiązanie – lądowanie z prostej. Niestety jest już za progiem pasa więc delikatnie siada na trawie. Z daleka wszystko wygląda OK. Podbiegamy do modelu. Okazuje się jednak, że nie obyło się bez uszkodzeń. Silnik wraz z golenią przedniego podwozia wybudował się wraz z wręgą z kadłuba. Śmigło złamane. Skrzydła prawie nieuszkodzone – będzie można w nocy wszystko poskładać do kupy. 8 minut po naszej katastrofie nadchodzą silne podmuchy o charakterze burzowym – burza się nie rozpętuje, ale nad lotniskiem wiszą burzowe chmury i silnie wieje. To by potwierdzało wersję podmuchu. Pół godziny później chmury znikają, pojawia się słonko. Ciągle jednak występują silne podmuchy. Duch w narodzie nie upada. Postęp wymaga ofiar – powiedział Otto Lilienthal umierając w efekcie katastrofy swojego szybowca. Przystępujemy do składania zapasowego modelu. Część elementów nie jest zdublowana – wymontowujemy części z rozbitego modelu i montujemy je do zapasowego. Po godzinie model jest niemal gotów. Tymczasem trwają starty. Część modeli rozbija się efektownie, inne wykonują udane loty nagradzane przez publiczność gromkimi brawami. Wszystko komentowane jest przez komentatora, który od czasu do czasu podnosi głos wydając ostrzegawcze komunikaty (Heads up!), gdy niesforne modele kierują się w stronę tłumu. Oglądamy powtórkę video. Potwierdza to nasze wcześniejsze ustalenia. Widać brak mocy na rozbiegu – Tomek próbował oderwać model wcześniej, ale nie miał on zupełnie ducha. Startuje druga kolejka klasy Regular. My tymczasem idziemy grzać silnik. Dźwięki jak na torze żużlowym – jednocześnie silniki testuje kilka ekip. Wreszcie udaje się uzyskać pełną moc na silniku. Tego właśnie zabrakło w pierwszym locie. Spisujemy uwagi, które pojawiają się na gorąco. Do USA nie można wwieźć paliwa – ale można je przecież kupić w sklepie modelarskich w USA. Przyda się potem do prób silnika – organizatorzy zapewniają paliwo do lotu, ale nie do prób. No i zabrakło nam także polskiej flagi. Niedaleko powiewa na szczęście flaga polska ekipy Politechniki Warszawskiej. Odpuszczamy jedną kolejkę – wolimy się nie spieszyć, pospiech złym doradcą. Tymczasem kolejne modele wykonują następne loty – mniej lub bardziej udane. W tym czasie model jest gotowy, teraz mamy chwilę czasu. Konsumujemy lunch – całkiem niezły jak na podłe amerykańskie jedzenie. W tym czasie jakiś tubylec wykonuje całą serię lamcovaków, pętli, beczek i innych ewolucji na modelu akrobacyjnego Jak’a. Przed nami kolejka lotów klasy Micro i Open. Idziemy oglądać wzloty (i upadki) kolejnych modeli. Jeden z nich po bardzo ładnym locie wychodzi na prostą. Na wysokości 2-3 metrów podmuch wiatru kieruje model w grupę widzów. Pilot nie ma wyboru – wykonuje półbeczkę i w pozycji plecowej zderza się z betonem pasa rozsiewając po nim drzazgi i resztki. Robimy próbę silnika, tankujemy model i ustawiamy się w kolejce. Politechnika Warszawska uszkadza tymczasem model podczas nieudanej próby startu. O 13:15 podejmujemy próbę startu. Tomek przerywa jednak rozbieg modelu stwierdzając niesprawność kółka przedniego. Faktycznie po zdjęciu modelu z pasa okazuje się, że wygiął się popychacz. Przystępujemy do gorączkowej naprawy żeby zdążyć w aktualnej kolejce startów. Kombinerkami prostujemy popychacz, a powstałą dziurę zaklejamy taśmą klejącą.
O 13:42 przystępujemy do kolejnej próby startu. Model startuje poprawnie, odrywa się od ziemi, ale znów pojawiają się problemy ze stabilnym lotem. Model ma dużą masę skupioną punktowo w kadłubie, co powoduje małą bezwładność wzdłuż osi podłużnej. W efekcie jest bardzo podatny na porywy termiki. Do tego dołożyły się jeszcze problemy ze statecznością poprzeczną. Tomkowi udaje się jednak opanować model, wykonuje pierwszy i drugi zakręt. Na boku z wiatrem widać jednak, że jeśli nawet uda się Tomkowi wejść na prostą, to będą duże problemy z lądowaniem. Nagle w rejonie trzeciego zakrętu model zadziera, przeciąga i przechodzi do nurkowania. Tomek próbuje jeszcze go wyciągnąć. Model pod dużym kątem zbliża się do ziemi. Wydaje się, że się uda. Model jest oddalony od nas o 300-400 metrów więc trudno ocenić rzeczywiste proporcje. Nagle trach – widać, że model spodem uderza o ziemię, lecą drzazgi, chmura kurzu. Słychać westchnienie wśród tłumu gapiów. Jest 13:44. Model rozbity … Tomek, Marcin i Bartek idą zebrać pozostałości z miejsca katastrofy. Reszta zwija stanowisko i pozostałe części, i wrzuca je do samochodu. Po chwili wracają koledzy z modelem. I tu szok. Wydawało się, że z modelu powinny zostać drzazgi. Okazuje się jednak, że to prawdziwy panzerwagen. Na krawędzi spływu jednego skrzydła pojawiło się rozwarstwienie – i to wszystkie uszkodzenia jak chodzi o skrzydła. Ciekawe to tym bardziej, iż bagnet dźwigaru wykonany ze stali kwasowej OH3 zgiął się o kilka stopni. Rozwarstwiła się balsa we wrędze silnikowej, choć sama wręga nie wybudowała się z kadłuba. Śmigło ucięło się przy samej osi. Wyrwała się przednia goleń podwozia, zgięła oś podwozia, jedno z kół podwozia odjechało w niewiadomym kierunku. Po kilkuminutowych poszukiwaniach zostało znalezione w pobliskich krzakach. Akumulatory wyrwane z modelu zostały znalezione kilka metrów dalej. Statecznik pionowy przetrwał, z poziomego została połowa ale fachowcy twierdzą że da się zrobić. I co najciekawsze – pękła rura ogonowa węglowonanolitowa. Wydawać by się mogło, że to koniec. Ale nie – krótka narada i decyzja … jutro będą … dwa modele! Szybko wrzucamy resztki do samochodu, zostawiamy Marcina na lotnisku, żeby zbierał doświadczenia i pomykamy do hotelu. W hotelu Tomek i Bartek zabierają się do pracy. Reszta jedzie do sklepu modelarskiego po niezbędne części. Z tego względu w tym momencie przerywamy naszą relację. Zdjęcia z dnia dzisiejszego wrzucimy na stronę wieczorem czasu amerykańskiego, nad ranem czasu polskiego. Profesor Łodygowski dodaje nam otuchy stwierdzeniem, iż nigdy sukcesy nie przychodzą lekko, a gdy jest za łatwo to nie ma takiej satysfakcji. Duch w narodzie w każdym bądź razie nie upada! Pozdrawiamy i bierzemy się do roboty! Wycieczka do sklepu modelarskiego zajęła nam dobre 3 godziny. Niby rzut beretem, a naprawdę aż 80km w jedną stronę. I znów te 8 pasmowe autostrady z kilkupoziomowymi bezkolizyjnymi wiaduktami … Wracając zgarnęliśmy z lotniska Marcina, który został tam z kamerą na czatach. Ma spieczoną twarz od palącego dziś słońca. Zarejestrował kilka ciekawych katastrof. W tym także katastrofę modeli z klasy Micro i Regular Politechniki Warszawskiej. Warszawiacy podobnie jak i my mają także zdublowane modele, co pozwoli im na ich podmienienie w dniu jutrzejszym. Pomimo późnej pory trwają zacięte prace modelarskie, w których uczestniczą wszyscy studenci. Statecznik poziomy składany jest z dwóch elementów w jeden poprzez wklejenie weń kilku zakupionych dzisiaj dźwigarków węglowych. Powstają dwie wręgi – grodzie silnikowe. Trwa wycinanie ich, zakupioną dziś piłką ręczną, z kawałka sklejki – również dziś zakupionego. Podobnie wygląda kwestia goleni podwozia. Dysponując bardzo prymitywnym warsztatem stosujemy bardzo ciekawe rozwiązania, m.in. otwory w grodzi powstają z wykorzystaniem nożyczek (nie braliśmy wiertarki). W dniu dzisiejszym tylko jeden model poleciał dobrze … może aż za dobrze. Gumówka opiekuna naukowego wykonała piękny i bardzo długi lot … lądując w rowie za ogrodzeniem pobliskiej autostrady. Późna pora i zapadający zmrok uniemożliwiły skuteczną akcję poszukiwawczą – podejmiemy ją jutro. Równolegle z rekonstrukcją modelu toczone są zażarte dyskusje na temat samej konstrukcji modelu. Formułowane są wnioski, które powinny być uwzględnione przy budowie modelu na przyszłoroczny konkurs. Rozważane jest punktowe skupienie masy w kadłubie oraz prędkości podejścia modelu – na lotnisku na którym latamy, nie ma możliwości wyjścia na długą prostą, jest po prostu ciasno … Analizowane są też szczegółowo nasze dzisiejsze katastrofy. Wydaje się, iż w przypadku drugiej katastrofy (leciał wówczas nigdy wcześniej nieoblatywany kadłub i silnik) wystąpił podobny efekt jak podczas oblotu – zbyt duży moment zadzierający, być może spowodowany niewłaściwym skłonem silnika lub zaklinowaniem statecznika poziomego. Tomek zauważył, iż model leciał stabilnie po zdjęciu obrotów, dodanie gazu powodowało dziwne zachowania modelu. Trudno też jednoznacznie określić czy model przeciągnął po ostrym wyrwaniu, czy po prostu wykonał pętlę spowodowaną dodaniem gazu. Kończąc relację chcemy zapewnić, że wola walki jest silna. Będziemy dziś do późna w nocy przywracać blask obu modelom, a jutro skoro świt pomkniemy na lotnisko. Dziękujemy za słowa otuchy i wsparcia – postaramy się nie zawieść pokładanych w nas nadziei. Serdecznie pozdrawiamy. PS: Jest 1:00 w nocy. Prace rekonstrukcyjne przerwane, idziemy spać. Pobudka o 6:00. Rano spróbujemy dokończyć modele, by zdążyć na pierwszą kolejkę o 8:00. Pozdrawiamy. Zobacz galerię zdjęć z 19.IV.