Zgodnie z informacją, jaką udostępnił nam system trackingowy firmy DHL, skrzynia z naszymi modelami i wszystkimi niezbędnymi narzędziami dotarła już do Kalifornii, gzie odebrał ją dla nas Pan Marek Małolepszy. Nadszedł więc czas, aby na słonecznym zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych znalazł się ktoś, kto zmontuje wszystkie puzzle w całość i przygotuje nasze dzieła do sesji treningowych. Zatem punktualnie o godzinie 7:00 rano, zapakowani w pożyczonego busa wyruszyliśmy z posesji Bartasa, zmierzając w stronę autostrady. Punkt docelowy podróży: Los Angeles. Pierwszy przystanek: Warszawa Okęcie. Po całkiem żwawym przebyciu trasy Poznań-Warszawa, (jak to w stolicy) przywitały nas korki. W okolicach godziny 10 tłoczno było nie tylko na ulicach miasta, ale i również na hali odpraw lotniska Chopina, które zapewne przejęło obowiązki nieczynnego obecnie Modlina. Niebywałe kolejki wiły się już od drzwi wejściowych. Na szczęście mieliśmy spory zapas czasu przed odlotem, co pozwoliło nam wejść na pokład Airbusa 320 British Airways tylko z kilkuminutowym opóźnieniem. Nie byliśmy jednak ostatnimi pasażerami, więc ostatecznie warszawskie lotnisko opuściliśmy z godzinnym opóźnieniem…
Na Heathrow mieliśmy niecałe dwie godziny na przesiadkę do Jumbo Jet’a lecącego do Los Angeles, co na jednym z największych lotnisk na świecie oznaczało szybkie tempo przemieszczania się z jednego końca lotniska na drugi. Nareszcie przyszła wyczekiwana chwila wytchnienia, której z powodu długotrwałych i intensywnych przygotowań do zawodów SAE 2013 brakowało zapewne większości z nas. Wolny czas w samolocie prawie wszyscy wykorzystujemy do nadrobienia zaległości w spaniu. Rekordzistą w tej dziedzinie jest tata Bartek, który przespał prawie cały, ponad dziesięciogodzinny lot, budząc się tylko na szturchnięcia stewardessy podającej przekąski i napoje.
Ale spanie to nie wszystko… W tym miejscu należało by przypomnieć sobie zasadę zachowania masy, czy też zasadę „w przyrodzie nic nie ginie”. Jak powszechnie wiemy, z roku na rok nasze modele ważą coraz mniej. O zachowanie równowagi w tej kwestii dba Maciej (Tak-o), który z tygodnia na tydzień zwiększa masę swojego ciała, powiększając obwód swoich bicepsów. Jak sam mawia „mięśnie same się nie zrobią”, w związku z czym trzeba dostarczyć im odpowiednią ilość paliwa, spożywając co 30 minut pieczołowicie przygotowane w przeddzień wyjazdu kanapeczki. Ze względu na zawartość cebuli podkreślającej smak kurczaka, zawartego w owych kanapkach, najbliżsi pasażerowie w odległości trzy rzędy do przodu i trzy rzędy do tyłu wiedzą już, że przyszła pora karmienia mięśni Maćka.
Około godziny 19.30 czasu miejscowego, poinformowani przez pilota naszego Boeinga 747, dowiedzieliśmy się że cel podróży został osiągnięty, a co więcej słoneczna pogoda oraz temperatura przekraczająca 20 stopni Celsjusza zrekompensuje doskwierający nam brak wiosny w Polsce. Jeszcze podczas lotu, w bliżej nieokreślony sposób Wojtasowi udało się przekonać uśmiechniętą stewardessę, aby wpuściła nas do centrum dowodzenia tego dwustutonowego kolosa – kabiny pilotów. Dlatego po wylądowaniu w USA, zamiast w kierunku wyjścia, wspięliśmy się schodkami na górny pokład, gdzie mieści się tylko „first class” oraz wspomniany „flight deck”. Sympatyczny pilot przeprowadził nam przyśpieszony kurs obsługi Boeinga, wyjaśniając do czego służą poszczególne dźwignie i co się stanie jak wciśniemy ten lub tamten przycisk.
Godzina robiła się późna, Słońce zdążyło już zajść. Załadowani do wypożyczonego iście amerykańskiego Dodge’a Grand Caravan’a postanowiliśmy w drodze do motelu zatrzymać się w naszym ulubionym Hooters’ie, abyśmy mogli posilić przed spaniem nasze wygłodniałe i zmęczone samolotowym jedzeniem żołądki.
Korzystając z faktu, iż znajdowaliśmy się w samym centrum Hoolywood’u, zrobiliśmy sobie kilka zdjęć przy tamtejszej Alei Gwiazd oraz Grauman’s Chinese Theatre, gdzie na betonowych płytach podpisało się oraz odcisnęło swoje dłonie większość znanych gwiazd światowego kina.
Wieczór nastał na dobre, na zegarach wybiła już północ. Zameldowani w hotelu udaliśmy się do łóżek, aby regenerować siły na jutrzejszy dzień. Od rana wyruszamy po skrzynię z modelami, więc kolejny odpoczynek dopiero po zawodach.