17.03.2011 – czwartek
Godzina 5:00. W Polsce 11:00.
Postanowiliśmy zadzwonić do Polski, do naszego agenta Adama. Ponieważ płynnie
posługuje się językiem Marcina Lutra, poprosiliśmy go by op…owiedział komu
trzeba w Lipsku o naszych problemach. Miejmy nadzieję, że to zadziała.
Z samego rana grupa interwencyjna
ponownie zaatakowała Texańską centralę DHL. Dowiedzieliśmy się, że nic się nie
zmieniło. Z kolei według informacji jakie zdobył dla nas Adam nasza paczka miała
opuścić Lipsk kilka godzin temu. Wychodzi na to, że nikt nic nie wie a my nie
możemy nic zrobić. Jesteśmy co najmniej zdenerwowani, poirytowani i dobija nas
to, że jesteśmy w tej sytuacji całkiem bezsilni.
Po opracowaniu
listy wymyślnych epitetów dotyczących niemieckiej firmy przewozowej jedziemy do
Roy’s Hobby Shop, żeby trochę wyluzować i kupić brakujący kawałek depronu.
Poganiani przez Wuja i Bartasa, pragnących odwiedzić jeszcze sklepy z ciuchami,
przeglądamy pobieżnie asortyment szukając jakichś ciekawostek i okazji. W sumie
wychodzi na to, że wszystkie modelarskie graty można sobie taniej ściągnąć
bezpośrednio Chin, więc poza depronem nikt nic nie kupuje.
Obsługa sklepu
od razu nas rozpoznała. Panowie zza lady zapytali czy znów przyjechaliśmy tu na
zawody. Odpowiedzieliśmy że tak, ale mamy malutki problem z niedoborem sprzętu,
bo nasza przesyłka gdzieś utknęła. Jegomoście życzyli nam powodzenia w walce z
czasem i zgodnie stwierdzili, że szkoda by było naszego wysiłku, czasu
i kasy które zostały poświecone gdyby paczka się nie odnalazła. Racja.
Nie ma z nami
Marcina i marudy Wojtasa – rano przed wyjściem kazaliśmy im
dopieść prezentacje na wypadek, gdyby jakoś udało nam otrzymać na czas paczkę od pracowników Dalsey’a, Hillblom’a i Lynn’a.
Przed obiadem
podskakujemy do motelu żeby sprawdzić czy Wojtas się nie leni i wygooglować
adres Golden Corala, w którym jadaliśmy w zeszłym roku.
Po drodze do
samochodu spotykamy jednego z Dęblinian (Dęblinianinów? Dęblinerów?). Okazuje
się, że koledzy zostawili samego, a sami pojechali odebrać skrzynię z
samolotami z placówki UPS. Robi nam się żal chłopaka, więc pakujemy go na pokład
naszego auta – w końcu miejsce Wojtasa jest wolne.
Podróż po
amerykańskich zakorkowanych hajłejach przebiega spokojnie, ale atmosferka w naszym
białym autobusie jest średnia. Wuja narzeka na latynoamerykańską muzykę w radiu.
Stęsknił się już za hiciorami Ewy Farnej, intensywnie wałkowanymi w polskich
radiach. Sytuację ratują nieco szlagiery Keshy i Britney Spears, które czasem
pojawiają się w eterze.
Przy okazji
warto krótko skomentować pojazd którym się poruszamy. Wydaje nam się, że
amerykańskie firmy powinny pomyśleć o zatrudnieniu jakiegoś inżyniera z Japonii
bądź z Niemiec. Nie chodzi tu już o spalanie chwilowe rzędu 13l/100 przy
prędkości 90km/h podczas jazdy z górki na tempomacie – w końcu benzyna kosztuje
tu tyle co Nałęczowianka. Bardziej martwi nas to, że amerykanom trochę nie
wychodzi w temacie mocy. Fajnie by było, gdyby z 3,7 litrowej V6 udało im się
wyciągnąć choć tyle, by rozpędzanie samochodu do przelotowych 60mph nie trwało
15 sekund…
Wizyta w Golden
Coralu jak zwykle kończy się kalectwem. Napakowani jedzeniem od stóp po same
ciemiączka ledwo toczymy się do samochodu. Naszemu nowemu sympatycznemu koledze Dęblinerowi Coral się
spodobał. Tak jak my, od pierwszego zjedzenia zakochał się w nieograniczonym
szamaniu i piciu za 10 baksów od osoby.
Po powrocie do
motelu dowiadujemy się, że i Dęblin i Wrocław mają już w rękach swoje skrzynie z
samolotami.
Po południu, pomimo słabych
humorów postaraliśmy się, by tradycji stało się za dość. Jak co roku
przetestowaliśmy motelowy basen, przyciągając pełne zdziwienia i politowania
spojrzenia obsługi. Cóż – mus to mus – nie mogliśmy zrezygnować z tego
obowiązku.
W sumie pomysł
wskoczenia do lodowatej wody wcale nie był taki zły. Dziś zrobiło się dość
ciepło. Ciężko powiedzieć jak ciepło, bo znajdujemy się w kraju w którym
wszystko mierzy się w niezrozumiałych i bezsensownych jednostkach, jednak na
oko było dziś pod 30’C. Cały czas wieje dość mocny wiatr – zawody mogą być
ciekawe.
Jakiś czas
później zawitał do nas Radek – nasz opiekun naukowy. Przyleciał by przypilnować
nas i pomóc w czasie zawodów. Oby miał okazję.
Wieczorem
postawiliśmy na ,bardzo modne w ostatnim czasie, zwiększanie masy.
Dlatego Maciej-Tak’o i Bartas udali się do motelowej-metalowej siłowni, a reszta
poszła przybierać na masie w pobliskim Mac’u.
Jest już późno, godzina 2:00. Wszyscy ci, którzy pomimo wysokiej temperatury i jet-lagu mogą spać, już śpią.
Jutro od rana zaczynają się prezentacje i oceny techniczne modeli. Nasze
samoloty wciąż leżą w skrzyni, która według informacji trackingowych właśnie
przechodzi odprawę celną w Cincinnati…